*Przebieg konkursu został zmieniony na potrzeby opowiadania*
Podczas przerwy świątecznej kilka razy spotkałam się ze Stefanem, Maćkiem i Piotrkiem, który odwiedził mnie równo trzy tygodnie temu. Kamila nie widziałam i nie chciałam widzieć, od tamtej pory w głowie panuje mi ogromny zamęt i mimo, że jako tako poukładałam sobie wszystkie sprawy bałam się konfrontacji z nim. Zapytacie czemu? To proste- stchórzyłam. Miałam swoją jedyną i niepowtarzalną szansę, ale nie nazywałabym się Kornelia Hula gdybym czegoś nie spieprzyła! Każdy konkurs oglądałam i przeżywałam z chłopakami, oni tam, a ja na swojej wygodnej kanapie pod cieplutkim kocykiem. A teraz oni są tu. Tuż obok, zaledwie kilka minut ode mnie, na Wielkiej Krokwi.
Krojąc warzywa tak zamknęłam się we własnym świecie, że dopiero szturchająca mnie Lena nagle sprowadziła mnie na ziemię.
-Co?- zapytałam troszkę niegrzecznie jednocześnie marszcząc nos.
-Gdzie Blanka?- spytała ze zdenerwowaną miną.
-Babcia ją z rana porwała, żeby pokazać koleżankom.- przewróciłam oczami i dalej zaczęłam kroić warzywa.
-Wiesz co dziś jest?
-Tak, piękna niedziela.- przytaknęłam udając głupa.
-Dobrze, w takim razie...- mrunknęła i sięgnęła po coś do tylniej kieszeni spodni.- proszę bardzo!- pomachała mi dwoma biletami na dzisiejszy konkurs z szerokim uśmiechem.
-Nigdzie nie idę.- mruknęłam.
-A właśnie, że tak! Nawet jeżeli nie dla Kamila to dla Stefana, Piotrka, Dawida, Maćka i siebie!- podniosła głos i z zaciętą miną wyrwała mi nóż z dłoni.
-Hej!- zdążyłam z siebie wydusić.
-W tej chwili idziesz na górę, ubierasz się ciepło i za pół godziny wychodzimy na skocznię czy ci się to podoba czy nie!- wypchała mnie z kuchnii, a ja wiedziłam, że zaciętość ma po swojej matce, więc nie ma nawet co się kłócić. Poza tym moje myśli ciągle biły się nad tym, a chęć zobaczenia szatyna była ogromna...
O ustalonym czasie ciepło ubrana zeszłam na dół, gdzie czekała już w pełni zadowolona Lena. Szybko nałożyłyśmy ocieplane buty, czapki, szalik oraz puchowe kurtki. W ostatniej chwili zdążyłam jeszcze chwycić rękawiczki i ciężko wzdychając czekałam, aż rudowłosa zamknie dom.
-Skąd masz wejściówki?- zapytałam, gdy byłyśmy w połowie drogi.
-Stefan.- rzuciła szybko i sprawdzając godzinę na telefonie przyśpiepszyła kroku.- szybciej, już zaczęli.- mruknęła. Resztę drogi przeszłyśmy w ciszy oczarowane delikatnie tym co właśnie dzieje się na skoczni. Tysiące ludzi i polskich flag dopingowały skoczków, nie tylko z naszego kraju. To niesamowite jak ludzie cieszyli się tym sportem, nie ważne, że zwycięstwo może nie zdobyć żaden z naszych, liczy się dobra zabawa. Okazało się, że Stefan załatwił nam świetne miejscówki, tuż przy nas narty rozpinał właśnie Andreas Wellinger. Z tłumu ludzi stojących przy domkach dla skoczków próbowałam wyłapać jakieś znajome twarze, jednak nie znałam zupełnie nikogo. Zauważyłam jak siostrzenica wzdycha, gdy Stefan Kraft z uśmiechem spojrzał w naszą stronę zdejmując gogle. Wbiłam jej łokieć między żebra i mimo grubej kurtki amortyzującej ból, podskoczyła jak opażona, a ja zaniosłam się chichotem.
-Och, zachowujesz się jak dziecko.- przewróciła oczami i naburmuszoną miną oparła się o bandę przed nami. Pokręciłam ze śmiechem głową i podobnie oparłam się o bandę skupiając wzrok na Stochu, który właśnie odpychał się od belki. Przejechał po rozbiegu i po ostrym wybiciu szybował, niesiony przez wrzawę okrzyków ze strony kibiców. Mocno zaciskałam kciuki i z lekkim przerażeniem w oczach patrzyłam jak leci, bowiem mimo ładnej pogody, wiatr mocno dmuchał w zawodnika powodując jego kilkukrotne przechylanie się na prawą stronę. Wylądował. Dopiero wtedy moje mięśnie się odprężyły, a twarz znowu była spokojna.
-Jest pierwszy!- krzyknęła Lena, przytulając mnie mocno. Rzeczywiście, na telebimie obok nazwiska pojawiła się odległość- 137 metrów i jedynka, jako miejsce lidera. Kamil uśmiechał się szeroko i pomachał do krzyczących kibiców. Sama się uśmiechałam, byłam dumna z mojego skoczka. Nastała chwila przerwy, podczas której spiker zachęcał wszystkich do zabawy, a ja i Lena oglądałyśmy ludzi z zadowoleniem. Okazało się, że w pierwszej dziesiątce miejsce miał jeszcze kochany Piter i Maciek. Ach...żebyście tylko widziały ten dumny uśmiech, gdy przy siódmej pozycji Lena przeczytała nazwisko Kota. Widziałam jak wacha się czy do niego nie napisać i pogratulować dobrego skoku, jednak w końcu sprawdziła tylko godzinę na telefonie i mruknęła, że za parę minut powinni zaczynać. Co za uparty człowiek! Z kubeczkami parującej herbaty w dłoniach zaczęłyśmy oglądać drugą serię. Nasz kuzyn, który zajął trzydzieste miejsce idealnie łapiąc się na finały oddał całkiem dobry skok, skacząc 130 metrów. Widząc jego lekki uśmiech sama uśmiechnęłam się w duchu i pomachałam w jego stronę co odwzajemnił i ruchem ręki wskazał byśmy podeszły bliżej. Razem z lekko zdziwinymi minami przeciskałyśmy się przez kibiców bliżej Stefana, który zajmował po czterach skokach pierwsze miejsce i przebierał się na spacjalnym miejscu dla lidera.
-Stefan!- krzyknęłam będąc prawie przy bandzie, odgradzającej mi bezpośrednie dojście do kuzyna. Odwrócił się w moją stronę, po czym szepnął coś na ucho ochroniarzowi. Już po paru sekundach stałam obok Huli. Praktycznie- kibice nie mają wstępu na ten teren, jest on zarezerwowany dla ekip telewizyjnych oraz sztabów, jadnak mając taką okazję nie zaprzeczyłam. Stefana wyprzedził dopiero Kofler, który skoczył 133 metry, a w najgorszym wypadku kuzyn zajmie dwudzieste trzecie miejsce, co patrząc na jego nieudany sezon jest dobrym wynikiem. Teraz we trójkę kibicowaliśmy wszystkim skoczkom. Nie ukrywając jednak, że najbardziej dopingowaliśmy Polaków. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy na belce zajął miejsce Maciek. Momentalnie spojrzałam na rudowłosą. Mocno zacisnęła pięści chowając je pod brodą i z lekko rozchylonymi ustami wpatrywała się w górę. Szturchnęłam kuzyna delikatnie w bok i skinieniem głowy wskazałam na siostrzenicę. Obserwowaliśmy ją dopóki Maciek nie wylądował na 135 metrze, a ona wyskoczyła do góry i gdyby nie barierki pewnie uwiesiłaby się na jego szyji. Spojrzała w naszą stronę i widząc rozweselone spojrzenia spowodowane jej zachowaniem jęknęła zażenowana.
-Zobaczymy co zrobisz jak Kamil skoczy.- powiedziała i wystawił mi język.
-Będę się cieszyć, bo go kocham. - oparłam puszczając jej oczko, a Stefan tylko pokręcił głową wypuszczając ze światem powietrze z ust. Lena zamrugała kilkukrotnie po czym uśmiechnęła się szeroko, ale właśnie wtedy pojawił się Maciek.- Gratuluję!- krzyknęłam i uściskałam chłopaka, co zrobił również Stefan, ale wiecie, bardziej po męsku.
Pchnęłam rudowłosą, przez co straciła równowagę i gdyby nie silne ramiona Kota wylądowałaby na ziemi.
-Aww...- zaśmiałam się, przez co Lena zgromiła mnie wzrokiem.
-Gratuluję.- objęła go i staliby tak przez bite kilka minut, jednak właśnie jakiś redaktor chciał przeprowadzić z Maćkiem wywiad. Zgodził się, mimo, tego mozolnie wypuścił z objęć moją siostrzenicę. Obecnie na belce startowej osiadł Thomas Diethart, który zajmował trzecie miejsce. Choć do poważnego świata skoków narciarskich wkroczył po wygranej TCS, to miał wielu fanów w Polsce i pewna grupka zaczęła skandować jego imię. To niesamowite jak polska publiczność była wyrozumiała, dla wszystkich. Skok Dietharta nie był jednak tak udany jak w pierwszej serii, dzięki czemu możemy liczyć na piąte miejsce Maćka i siódme Piotrka, który swoją drogą właśnie pojawił się przy nas, nakładając tylko kurtkę, bo jak stwierdził "musi trzymać kciuki za Kamyka".
Po skoku Gregor'a nikt nie mógł wydusić z siebie słowa. 139 metrów zdecydowanie robi wrażenie. Sam uśmiechnięty zdjął narty i czekał na skok Kamila, nie idąc nawet na miejsce lidera.
-Już się tak nie ciesz, Kamil i tak wygra.- mruknął mój rudzielec patrząc z przymrużonymi oczami na Austriaka. Nie miałam nawet sposobności, by zareagować, bo właśnie na belce usiadł Kamil, a wrzawa na Wielkiej Krokwi podniosła się o wiele stopni. Na telebimie pojawiła się twarz Stocha. Widziałam jak się denerwował. Czuł presję, teraz pytanie: czy sobie poradzi? Czy chłopak, którego poznałam dziewięć miesięcy temu jest na tyle silny, by poradzić sobie z ogromną presją? Ciągle zadawając sobie te pytania, wstrzymałam oddech patrząc na to jak Kamil odpycha się powoli od niej. Jedzie.
Jeszcze parę miesięcy temu traktowałam go jak zwykłego znajomego.
Wybija się.
Potem już był jak przyjaciel.
Leci.
A teraz?
Ląduje.
Kocham go.
Na parę chwil czułam jakby wszystko działo się zdecydowanie wolniej niż powinno. Przeleciałam wzrokiem po szczęśliwych twarzach przyjaciół. Zaczęli skakać i krzyczeć, a ja dalej jakbym była w swoim świecie. Poczułam jak łzy lecą mi z oczu, gdy usłyszałam pierwsze słowa hymnu, wręcz wykrzyczanego przez kibiców. "Jeszcze Polska nie zginęła kiedy my wygrywamy"zTo jasne, że skacząc 139.5 metrów wygrywa. Jestem tak szczęśliwa, że śmieję się i płaczę jednocześnie. Stefan i Piotrek popychają mnie w stronę cieszącego się Kamila, który właśnie rozmawia z Gregorem.
-Kornelia! Idź!- krzyczy Lena próbując mnie nakłonić do wyjścia. Dopiero, gdy łapie kontakt wzrokowy z Łukaszem, który tylko delikatnie skina głową zaczynam bieg wprost w ramiona Kamila. Kibice dalej cieszą się ze zwycięstwa, a hałas jest nieprawdopodobny. Stoch w pierwszym momencie jest trochę zdziwiony, ale potem uśmiecha się szeroko. Zanim zdąży powiedzieć cokolwiek wyprzedzam go.
-Nic nie mów. Wiem nawaliłam, ale ty mnie tak wtedy zdziwiłeś, że nie potrafiłam powiedzieć zupełnie nic!- powiedziałam gorączkowo patrząc mu w oczy. -Ale wtedy nie zrobiłam czegoś.- dodałam łapiąc oddech.
-Czego?- szepnął.
-Nie pocałowałam cię.
-Nie?- szepnął zdecydowanie zbliżając swoją twarz do mojej.
-Nie.
-I co my teraz zrobimy.- westchnął udając zawiedzenie.
-Nie mam pojęcia.- mruknęłam utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Widząc, że wpatruje się we mnie wiedziałam, że chce się ze mną droczyć, ale ja nie mogłam, miałam dość czekania.
-No pocałuj ją!- krzyknął ktoś z kibiców, na co reszta mu zawtórowała. Wedle życzenia. Brawa i gwizdy za naszymi plecami były ogromne, gdy Stoch wpił się w moje usta. Mimo ujemnej temperatury zrobiło mi się gorąco, a nogi odmówiły posłuszeństwa, na całe szczęście Kamil trzymał mnie mocno w pasie.
-Kocham cię.- szepnęłam, gdy odsunęliśmy się od siebie chcąc ochłonąć.
-To najlepszy dzień w moim życiu.- powiedział równie cicho.
-To dopiero początek.- uśmiechnęłam się i tym razem to ja złożyłam na jego ustach długi pocałunek.
***
Miało być magicznie, a wyszło tak "bleee...", ale cóż, widocznie z główną bohaterką łączy mnie to, że muszę coś spieprzyć!
Tak, więc dobrze przeczytałyście "TO KONIEC", ale koniec ich historii, ponieważ mam dzisiaj dwie niespodzianki (jaka ja dobroduszna xD)
Pierwsza: możecie znaleźć mnie TU lub TU (no tak wiem, ta niespodzianka jest w miarę kiepska, ale druga mam nadzieję, zwali Was z nóg :p)
Druga:
Koniec serii pierwszej
I jak podoba się? ;)
Dobra teraz tak na poważnie.
Kilka miesięcy temu, gdy rozmyślałam o tej historii nie miałam pojęcia, że zajdę tak daleko, że będę miała czytelniczki, a co najważniejsze: że tak bardzo pokocham postaci i pisanie. Teraz to wydaję się być dla mnie takie normalne- siadam i piszę. Prawda jest taka, że bez Was nigdy nie czerpałabym z tego tyle radości i nie spełniała marzeń. Dlatego właśnie zdecydowałam się napisać serię drugą, z tym, że nie będzie ona o Kornelii i Kamilu. Będzie o drugiej słodkiej parce, mianowicie Lenie i Maćku. Teraz pytanie do Was: czy myślicie, że to wypali i w przynajmniej połowie lubicie te dwie postaci tak samo jak ja i ciekawi jesteście jak to będzie dalej? Naprawdę liczę na Wasze głosy. Kornelka i Kamil zawsze jednak będą mieli swoje miejsce w mojej głowie i może te ponad sześć miesięcy nauczyły mnie czegoś... Dla Was postaram się pisać jeszcze lepiej i jeszcze prawdziwiej. (Miałam nie płakać- nie wyszło...) Powinnam się cieszyć, spotkało mnie tyle miłych chwil dzięki Wam, ale w tym momencie właśnie się coś skończyło... Dobra, koniec tego i idę się pakować, bo jutro wyjeżdżam. Dodam jeszcze, że nie jestem pewna kiedy zacznę drygą serię, ale mam nadzieję, że wrócę do Was jak najszybciej! Liczę też, że znajdziecie chwilę, by wpaść na dwa pozostałe blogi, na których się obecnie skupiam.
Kocham Was i dziękuje każdej osobie, która wszła na tego bloga- Jula xx.